Zużycia ostatnich dni..
Jestem typem chomika co ładuje dużo, może nie do ust ( jak to dwuznacznie zabrzmiało ) a do szafek. Lubię mieć zapasy, lubię mieć kosmetyki w szafce i przy otwieraniu kolejnego kremu do twarzy mieć wybór w swojej szufladzie niczym w mini drogerii. Biorę się jednak w garść, przynajmniej się staram i ograniczam zakupy kosmetyczne, ale pewnie będzie jak zawsze i nic z tego nie wyjdzie. Od tego miesiąca staram się również systematycznie zużywać to co mam i jakoś mi to idzie! Mam nadzieję, że jednak pomimo moich chomiczych zapędów uda mi się zejść do minimalizmu chociaż trochę.
Co poszło w tym miesiącu?
Płyny micelarne z Bielendy są moimi ulubionymi, ale najlepszy z nich do tej pory to zielona herbata. Kokos trochę mnie zawiódł zapachowo, bo myślałam o cudownym kokosie opalającym się na słoneczku a tu.. psiusik. Zapach jest ładny i świeży, ale to nie kokos. Niedługo będę zrobić sobie zapas właśnie tego płynu micelarnego, bo jest korzystny cenowo i wydajny a dodatkowo ma bardzo fajny skład i działanie. Nie lubię przepłacać na kosmetyki do demakijażu, wolę tu oszczędzić a kupić lepszy krem. Opisywałam te dwie serie na blogu i znajdziecie tam ich składy: seria z kokosem, seria z zieloną herbatą.
Hydrolat różany jest popularny, ale ciężko o dobry. Zazwyczaj to woda z ekstraktami i zapachem róży a to zupełnie co innego, o tym jak kupić dobry możecie przeczytać w poście o hydrolatach różanych. Ja zazwyczaj kupuję te z Ecospa, bo są ekologiczne, dobre cenowo i jakościowo a także są w ciemnym szkle a to bardzo ważne. Kiedyś do zamówienia dostałam również hydrolat z rumianu rzymskiego i był bardzo przyjemy, ale wolę różany.
Tonik z Santaverde jest jednym z moich ulubionych, ale niestety jest dosyć kosztowny. Mimo jego ceny chętnie do niego wrócę ponieważ działa cuda i jest bardzo wydajny, taka buteleczka przy codziennym używaniu starcza na około 3 miesiące. Zostawiam sobie opakowania po tych tonikach, bo robią świetną, delikatną mgiełkę.
Krem AOX z Naturativ to jeden z moich hitów, wiele osób go chwali, więc naprawdę warto spróbować. Jest stosunkowo niedrogi, bo to aż 100 ml, które na promocji można kupić za około 100 zł a przeciętny krem ma od 30-50 ml. Krem szybko się wchłania, cudownie nawilża i odżywia. Po jakimś czasie skóra jest w rewelacyjnej kondycji. Bardzo chętnie wrócę do tego kremu.
Z beOrganic zużyłam krem do twarzy i serum w teorii pod oczy, ale używałam go też do twarzy, bo to ogromna pojemność 50 ml. Pod same oczy musiałabym używać go chyba z ponad rok. Oba kosmetyki są naprawdę rewelacyjne, ale jeśli chodzi o krem bardziej mi pasuje ten nowy "ziołowy botox".
Pasto-maseczka myjąca to coś co robię na bieżąco i sprawdza się u mnie rewelacyjnie, ale jednak glinka dobrej jakości to podstawa, bo z glinką fito ( bardzo tania ) wyszło mi wręcz nieprzyjemne błoto a gdy robiłam na glinkach lepszej jakości ( NaturalMe, Ecospa ) to zdecydowanie przyjemniejsza.
Senkara to marka, którą odkryłam na ostatnich Ekocudach i przepadłam! Świetne składy, dosyć niespotykane w niektórych kosmetykach. Kuszą mnie hydrolaty od nich i mydełko do mycia pędzli.
Serum Figs&Rogue kiedyś, kiedyś miałam w jednych z pudełek subskrypcyjnych i nie rozumiem fenomenu tej marki. Przeciętny skład zdecydowanie nie warty takiej kwoty.
Odacite chłodzący żel do mycia twarzy to jest coś cudownego! Taka 7 ml buteleczka wystarczyła mi na około dwa tygodnie, więc wydajność jest rewelacyjna.
Antos krem do twarzy o zapachu bzu? W sumie już nie pamiętam, ale zapach miał przepiękny a do tego idealną konsystencję. Ten krem robił cuda na twarzy! Czekam na fajną promocję i biorę go po raz kolejny, na pewno wrzucę go do moich ulubieńców.
Podkład z Lavery kompletnie się u mnie nie sprawdził. Ciężko było go nałożyć, strasznie się rolował, a dodatkowo pachniał alkoholem. Zdecydowanie nie polecam, są lepsze.
Krem koloryzujący z Uoga Uoga był okropnym śmierdziuchem, ale rewelacyjnie wyglądał na twarzy i doskonale ją pielęgnował. Na pewno skuszę się na niego ponownie.
Tusz do rzęs z Sante jest beznadziejny, bo jedynie koloryzuje rzęsy, ale używałam go przy zakładaniu sztucznych rzęs. Wtedy jedynie podkreślał kolor naturalnych rzęs aby się nie wyróżniały, jedynie w ten celu się sprawdza.
Tusz do rzęs z PuroBio również okazał się dosyć beznadziejny, bo mimo trzymania go kilkunastu minut na rzęsach nadal nie zasychał i odbijał się, więc nawet go nie nosiłam solo a pod inny, dobry tusz. Natomiast podkład w pudrze z PuroBio jest rewelacyjny i zawsze będę miała go pod ręką. Świetnie kryje nawet solo a w duecie z ich kremem BB uzyskuję idealny efekt.
Najczęściej używałam tuszu z Essence, który o dziwo miał całkiem przyzwoity skład i świetnie wyglądał na rzęsach, nie osypywał się i jest naprawdę niedrogi. To jeden z lepszych tuszy do rzęs jakie miałam, na pewno do niego wrócę.
Podkład mineralny Lily Lolo jest jednym z moich ulubionych podkładów mineralnych, tym razem testowałam miniaturkę ciemniejszego koloru, bo bardzo się opaliłam.
Olejek z Khadi był naprawdę bardzo fajny, ale jednak przy dłuższym używaniu męczył mnie delikatnie jego zapach. Chętnie spróbuję innych olejków zarówno do twarzy jak i do włosów z tej marki.
Chiodo top effect, czyli top bez przemywania jest moim ulubionym, oczywiście mam już kolejną buteleczkę w użyciu.
Dwa żele z okropnymi składami, czyli płyn do kąpieli i kremowy żel pod prysznic z magnolią. Oba na SLESie a Isana dodatkowo z filtrem przenikającym. Zużyłam, bo miałam, ale na pewno nie kupiłabym ich ponownie, bo o ile Isana jest tania to żel Cavailles troszeczkę kosztuje.
Żel dla dzieci z Isany składowo jest ok, ale akurat ta wersja żelu jest dosyć nieprzyjemna, zbyt gęsta i ciężko się rozpuszcza w wodzie. Zdecydowanie wolę inne wersje zapachowe.
Żel pod prysznic beOrganic o cudownym zapachu mango na bazie żelu aloesowego. Mój ideał jeśli chodzi o żel pod prysznic i na pewno go kupię w dużej ilości jeśli tylko będzie na niego jakaś promocja. Cudownie działa na moje rogowacenie mieszkowe.
Pianka do mycia rąk, ale nie tylko. Można nią myć twarz, ciało a nawet włosy, to kosmetyk uniwersalny na łagodnych detergentach. Uwielbiam tą piankę i wiem, że nie tylko ja, sporo osób kupiło ją z mojego polecenia i jest nią zachwycone.
Szampon z Garniera jest na SLESie, ale ma fajne składniki aktywne np. Pirokton olaminy. Kupiłam go na wyprzedaży za kilka złotych i był naprawdę rewelacyjny, ale raczej do niego nie wrócę. Zdecydowanie wolę szampon z Isany, bo jest tańszy a dodatkowo Cruelty Free.
Szampon z Vianka jest fajny aczkolwiek bardzo łagodny i nie każdemu będzie pasował. Mi ta wersja nie pasowała jakoś nad wyraz mocno, zdecydowanie lepszy był szampon z Sylevco pszeniczny. Chętnie przetestuje inne wersje szamponów z Vianka.
Maska do włosów z Garniera jest moim odkryciem, rewelacyjnie działa na moje włosy. Bardzo chętnie będę do nich wracać aczkolwiek są dosyć drogie, będę czekać na promocję gdy będą za pół ceny. Ta pięknie pachnie bananem aczkolwiek zapach nie utrzymuje się zbyt długo a szkoda. Szykuję wpis o tej serii masek, więc nie będę się rozpisywać.
Maska do włosów z Isany to mój hit od dawna a kosztowała grosze, zużyłam wiele butelek. Niestety jak to z hitami bywa - została wycofana. Teraz jest w słoiczku, ale oczywiście sporo drożej.
Balsam do ciała CD ma piękny, świeży zapach i szybko się wchłania. Może nie jest to mistrz nawilżania, ale jest naprawdę dobry. O dziwo ma fajny skład, ale kupiłam go na wyprzedaży, więc nie wiem czy można jeszcze go gdzieś dorwać.
Pasta do zębów biopha znalazła się u mnie zupełnie niespodziewanie, dostałam ją w gratisie. Wiem, że wiele z was spojrzy na skład i pomyśli o SLS i owszem jest tak, ale w małej ilości. Używałam jej dosyć długo i byłam zadowolona, naprawdę trochę wybieliła moje zęby, ale nie wiem czy do niej wrócę. Inne pasty do zębów zdecydowanie lepiej mi się sprawdzają.
Płyn do higieny intymnej z Facelle jest u mnie zawsze i nie szukam innego, ten spełnia wszystkie moje oczekiwania. Jest delikanty, cudownie pachnie i kosztuje grosze.
Żele pod prysznic Benecos moim zdaniem są bardzo podobne do żeli z Alterry, mają podobne składy, ale te są trochę droższe ( pełnowymiarowe ). Fajnie było ich spróbować, ale chyba zostanę przy żelach Alterry, bo wychodzą korzystniej cenowo. Na miętowym trochę się zawiodłam, bo był mało miętowy i mało odświeżający.
Olejek do ciała Alterra był bardzo fajny, ma piękny zapach i to dosyć intensywny. Używałam go solo jak i do robienia peelingów do ciała. Zapewne jeszcze wrócę do jakiegoś olejku z Alterry.
Zużyłam też trochę rzeczy zapachowych a mianowicie mgiełkę zapachową do ciała Allverne, która była całkiem przyjemna, zużyłam chętnie i na pewno kupię kolejne zapachy. Perfumy z Yves Rocher niestety są już wycofane i nie da się ich kupić a były cudowne. Pachniały konwaliami ogrzanymi słońcem, bardzo je uwielbiałam.
Szampon i żel Pure Beginings był przeboski, małej zaczęło rosnąć więcej włosków i dużo szybciej. Skład ma perfekcyjny z masą ekstraktów roślinnych. U nas taka buteleczka starczyła na dosyć długi okres czasu, więc na pewno sięgnę ponownie po ten kosmetyk.
I coś okropnego składem, czyli samoopalacz z Lirene, ale miałam go, więc zużyłam. Sprawdzał się u mnie dobrze, ale tylko na nogi. One znoszą wszystko, więc parafina nie zrobiła im krzywdy. Zapomniałam jak to jest smarować się silikonowo-parafinowym ulepkiem, nogi są wtedy ekstra gładkie i błyszczą się prze okrutnie. Optycznie wyglądają rewelacyjnie, ale.. to tylko iluzja. Niestety parafina na ciało u mnie się nie sprawdza, więc do reszty ciała używam tylko kosmetyków typowo naturalnych.
Uniwersalny płyn z Yope jest u mnie w domu zawsze i to chyba jedyny produkt którym zazwyczaj sprzątam, taki spray nadaje się do mycia szyb, ścierania kurzy etc., jedynie podłogę i naczynia myję czymś innym. Uwielbiam i będę zawsze do niego wracać aczkolwiek w międzyczasie testuję inne tego typu płyny.
Płyn do prania był bardzo dziwny, śmierdział akrylem, ale prał bardzo dobrze. Niestety jego zapach mnie odstraszał, więc nadal szukam idealnego płynu do prania.
Zużyłam też dwa domowej roboty peelingi, zazwyczaj je robię sama, bo to chwila pracy a duża oszczędność szczególnie gdy zużywa się ich dosyć sporo. Fantazjuję i za każdym razem robię peeling z innych maseł, olei i z innymi dodatkami.
Nareszcie udało mi się wymęczyć masło do ciała Cashee, bo schowałam go i zapomniałam o nim totalnie a fajne było tylko mega tłuste. Chętnie wróciłabym do tego masła do ciała, ale zimą. Zużyłam również trochę półproduktów, których używałam do robienia domowych peelingów.
Nie obyło się również bez maseczek, ale na szczęście obie były rewelacyjne i warto je kupić. Kuracja od Tołpy również pozytywnie mnie zaskoczyła i chyba warto o niej napisać więcej.
0 komentarze